Archiwalna Strona. Przez ostatnie lata strona nie aktualizowana, informacje tu prezentowane są nie aktualne.
PIESZA PIELGRZYMKA ARCHIDIECEZJI GNIEŹNIEŃSKIEJ NA JASNĄ GÓRĘ Grupa Biało - Czerwona |
Strona główna :: Zdjęcia :: Śpiewnik :: Księga gości :: Kontakt |
BIAŁO - CZERWONA
|
Konferencje - 5 sierpnia, niedzielaPOWOŁANI DO ŚWIECKIEGO ŻYCIA KONSEKROWANEGO ALPINISTYKA DUCHA
Najpierw kilka szczegółów i liczb. W Polsce jest ich około tysiąca, w świecie - około 38 tysięcy. W zdecydowanej większości to młode, dojrzałe psychicznie, duchowo i intelektualnie kobiety. Jednym słowem - postrach co niektórych księży. Zwłaszcza, że nigdy do końca nie wiadomo, że dana kobieta należy do świeckiego instytutu życia konsekrowanego. Jednego z tych instytutów, do którego powołania przeżywają w ostatnich lata swój złoty okres rozkwitu. Nie dziwi wcale, że kobiety z instytutów są dojrzałe i silne. Nie może być inaczej: jeśli decydują się na życie bez męża i dzieci. Jeśli pozostają w swoim środowisku rodzinnym, w swojej pracy, utrzymują się samodzielnie, znosząc zapewne niekończące się pytania ciotek na imieninach, kiedy wreszcie znajdą sobie jakiegoś narzeczonego. Wymaga siły ducha i wielkiej cierpliwości obracanie tych usłyszanych po raz setny uwag w żart. Zwłaszcza, że ma się świadomość, że narzeczonego nie będzie nigdy, bo złożyło się śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Zwłaszcza, że śluby te powinny zostać w ukryciu i niekoniecznie trzeba się z nimi obnosić na rodzinnych imieninach. Taki właśnie jest podstawowy charyzmat tego powołania: konsekracja, w której nikt nie wie. Życie Chrystusem do końca i na serio - ale bez habitu i bez etykietki. Takie życie sprawia, że nie są specjalnie znane. Wielu być może właśnie teraz słyszy o nich pierwszy raz w życiu. Choć konsekrowane, żyją w świecie bez żadnych zewnętrznych oznak konsekracji. Bez habitu i welonu, bez wspólnoty, bez klasztoru. Ich habitem są dżinsy, klasztorem - własne mieszkanie, wspólnotą - siostry, które spotykają raz na miesiąc i świat, w którym żyją na co dzień. Kto wie, czy ich świadectwo nie jest najbardziej skutecznym świadectwem - bo nikt o nich nie powie, że "mówi tak, bo musi", jak to się zdarza siostrom, księżom czy katechetkom. Ale tam, gdzie jednemu przyjdzie do głowy skuteczność ich świadectwa, ktoś inny zapyta: czy nie jest to czasem jakaś tajna organizacja w Kościele? Organizacja, której zadaniem jest infiltrować określone środowiska? Wszak członkinie instytutów świetnie by się do tego nadawały, pracując w wyuczonych zawodach. A może chodzi o to, by podstępnie klerykalizować życie publiczne? Sprawiać, by "nasi" byli wszędzie i nad wszystkim mieli władzę? Niestety - rozczarowani będą ci, którzy wietrzą tu sensację na miarę Dana Browna i jego "Kodu"... Wspólnota w instytutach jest wspólnotą wyłącznie duchową. Nie ma tu tajnych struktur, nie ma wyznaczanych do realizacji zadań. Cel jest jeden: nieść Chrystusa w życie codzienne. Tam, gdzie jest Go coraz mniej i gdzie nie dotrze ksiądz po kolędzie. Do biur i do supermarketów, na wyższe uczelnie i wydawnictw, do księgowości, aptek, teatrów, nawet do Senatu, gdzie w swoim czasie zasiadała jedna z członkiń jednego z instytutów, i to na pokaźnym stanowisku. Celem jest budowanie tego, co Jan Paweł II nazywał "cywilizacją miłości", z pierwszeństwem "być", nad "mieć". Niby jesteśmy z tym oswojeni - ale ilu spotykamy wokół siebie ludzi, którzy rzeczywiście tak żyją? Członkinie instytutów prowadzą takie właśnie apostolstwo - bez opowiadania o Jezusie na każdym kroku i każdej przerwie na kawę - ale przykładem głębokiego życia moralnego i duchowego. Apostołują nie słowem, ale solidnością swojej pracy zawodowej, kompetencją, umiejętnością nawiązywania właściwych relacji z otoczeniem. A świadectwo zawsze kosztuje. One płacą za to rezygnacją z założenia rodziny. Płacą rezygnacją z gromadzenia wokół siebie dóbr materialnych, prostotą życia. Ich ślub ubóstwa nie oznacza życia w nędzy - ale oznacza dzielenie się z innymi i rozsądny umiar w korzystaniu z tego, co oferuje świat. Czy to oznacza, że nie mogą mieć na przykład samochodu? Niekoniecznie. Jeśli zarabiają tyle, że je na samochód stać - mogą go mieć. Ale powinny zadać sobie pytanie, czy rzeczywiście potrzebują najnowszy i najdroższy model, w dodatku z klimatyzacją? I jeśli potrzebują nowe eleganckie buty na ważne spotkanie, to po prostu je kupują - ale czy godzi się wydać na buty na przykład 500 złotych? Nawet jeżeli je stać - wiedzą, że są granice, przy których trzeba się zatrzymać. Żeby żyć z tym, co potrzebne - ale nie gromadzić luksusów. Ubóstwo w instytutach przejawia się zwykle również w konieczności konsultowania większych wydatków z przełożonymi. I choć każda z kobiet sama dysponuje swoimi pieniędzmi, to daje wewnętrzną zgodę na to, by jej decyzje były weryfikowane, na to, by ktoś raz na jakiś czas przyjrzał się sposobowi wydawania przez nią pieniędzy. Czy jest rozsądne i dobre. I może nie bardzo radykalnie wygląda taki ślub ubóstwa w porównaniu do życia w niektórych zakonach, w których siostry przez lata nie widzą pieniędzy na oczy. Ale czy rzeczywiście łatwo jest, żyjąc we współczesnych miastach, oglądając telewizyjne reklamy odwiedzając supermarkety, mając pieniądze - nie wydać ich na głupoty? Czy łatwo jest kupować tylko to, co potrzebne? Kto wie, czy nie łatwiejsze jest ubóstwo, pozbawione z góry kontaktu z jakimkolwiek pieniądzem, czy z przydziałową sumką na bilet i wodę mineralną na podróż? Równie ciekawie wygląda ślub posłuszeństwa, składany w instytutach. Bo po pierwsze - przełożona jest daleko. Po drugie - nie ma w pobliżu nikogo, kto zwróciłby uwagę albo przed kim trzeba by się wstydzić. Po trzecie - nie ma określonych konstytucji czy norm, których trzeba się trzymać. Jest tylko to, co podstawowe dla wszystkich chrześcijan: Ewangelia. Posłuszeństwo w instytutach obejmuje szukanie woli Bożej i przestrzeganie zasad wiary chrześcijańskiej, wierność Kościołowi i poszanowanie prawa Bożego. Powie ktoś - przecież to obowiązuje każdego z nas! Owszem. Obowiązuje. Ale my nie składamy ślubu posłuszeństwa... A ślub ten wymaga wielkiej odpowiedzialności za swoje życie i za swoje powołanie: nikt nie dopilnuje, nikt nie poprowadzi. A ślub ten dodatkowo, podobnie jak w przypadku ubóstwa, niesie ze sobą dodatek w postaci konieczności konsultacji ważniejszych decyzji życiowych z przełożonymi. Te ważniejsze decyzje to na przykład zmiana pracy, przeprowadzka do innego miasta czy emigracja. Ślub czystości składany w instytutach oznacza oczywiście rezygnację z małżeństwa i założenia własnej rodziny. I znów - kto wie, czy wierność temu ślubowi nie jest trudniejsza, niż w zakonie...? Nikomu o zdrowych zmysłach nie przyjdzie do głowy oświadczać się zakonnicy - a przy kobiecie z instytutu zawsze może pojawić się przystojny kolega z pracy, który uzna, że jest ona kobietą jego życia; który padnie przed nią na kolana z pierścionkiem po prababci w dłoni... A ona odpowiedzieć będzie musiała "nie" - w dodatku nie tłumacząc się z motywów odmowy... Książęta z bajki trafiają się w tym świecie dość rzadko, są raczej wymierającym gatunkiem - nie zmienia to jednak faktu, że kiedy konsekracja nie jest ujawniona światu, to i zachowanie czystości wymaga dużo bardziej zdecydowanej walki. I kiedy w dodatku nie godzi się obrać najprostszej drogi, czyli stać się wredną jędzą, której nie zechce nie tylko książę, ale i niższy księgowy - trud tej walki staje się w pełni widoczny. Piękna, młoda, mądra, wykształcona i świadoma siebie kobieta - pewnie nie raz odpowiadać będzie musiała "nie". Dużo częściej, niż takaż sama piękna i wykształcona kobieta, którą mężczyźni oglądają jedynie kątem oka przez kraty klauzury. Paweł VI nie przez przypadek mówił więc, że życie w świeckim instytucie życia konsekrowanego wymaga szczególnej dojrzałości. Papież nazywał tę dojrzałość "alpinistyką ducha". Przypatrzmy się więc przez chwilę tym alpinistkom i zobaczmy, co składa się na tę ich szczególną życiową wyprawę.
Po pierwsze: w instytucie konieczna jest miłość do świata. Tu się od świata nie ucieka, tu nie tworzy się innej rzeczywistości, nie buduje się swojego kawałka nieba na ziemi. Żeby takie życie wybrać, trzeba umieć zachwycić się światem i sensem jego istnienia. Spotykamy czasem takich ludzi: mają w sobie radość, której nie jest w stanie przyćmić grzech czy życiowe tragedie. Którzy cieszą się tym tylko, że żyją, że ptaki śpiewają, że niebo jest niebieskie, że powietrze pachnie deszczem. W ludziach tych jest czasem aż namacalna Chrystusowa miłość do świata - potężna siła, która pcha ich na opłotki życia, w przestrzenie, które Boga się nie spodziewają. Po drugie: członkinie instytutów mówią o sobie, że żyją na granicy. To znaczy, że trudno wśród nich znaleźć takie, które kochają stabilizację; które chodzą utartymi i prostymi ścieżkami. To one bardziej niż ktokolwiek inny są znakiem niepewności chrześcijanina, żyjącego gdzieś pośrodku, pomiędzy królestwem Bożym, a królestwem tego świata. I w swoim rozdarciu dokonują wyborów: elastycznych i twórczych, ale bezkompromisowych. I starają się w tych wyborach nie zdradzić Chrystusa - ale i nie zdradzić świata. Po trzecie: to one właśnie muszą w doskonały sposób umieć łączyć w całość przeciwieństwa. Biblijna Marta i Maria w nich spotyka się w jedno. Życie całkowicie poświęcone Bogu, a jednak tkwiące w sercu świata, wierność Chrystusowi i czynne działanie w świecie - to paradoksy, które w nich stają się możliwe. Po czwarte: kto wstępuje do instytutu życia konsekrowanego, musi charakteryzować się samodzielnością myślenia i działa, samodzielnością w pracy nad sobą i w stawianiu sobie wymagań. Musi być zdolny do podejmowania inicjatyw. Wszak apostołowanie w ich życiu nie jest nakazane przez przełożonych, nikt nie wyznacza zadań, nikt nie określa obowiązków. Każda z kobiet sama musi umieć zobaczyć, co jest jeszcze w świecie do zrobienia - i umieć się za to zabrać. A kiedy już pracuje, w jakimkolwiek zawodzie - to wiadomo, że zawód ten traktować będzie jak swoje powołanie. I wiadomo też, że będzie profesjonalistką. Niektórzy mówią wręcz, że profesjonalizm jest w życiu członkiń instytutów charakterystycznym rysem ich powołania - i znajduje się zaraz po Bogu.
Samodzielność, niezależność, twórczość, profesjonalizm - to opinie, które niejeden chciałby usłyszeć o sobie. Ale życie w instytucie nie jest bajką i ma, jak każde powołanie, swoje specyficzne trudności. Rozczaruje się na przykład, kto szukać będzie w instytucie zaspokojenia swoich emocjonalnych potrzeb, kto będzie liczył na swego rodzaju rodzinę zastępczą, na znalezienie grona przyjaciół. Nic z tego. Jedyna wspólnota - to wspólnota nadprzyrodzona, którą łączy określony cel. Ale żyć i pracować trzeba w pojedynkę. Prawie na pewno przeszkadzać będzie w życiu jego wielowątkowość. Wiele drobnych spraw do załatwienia na raz, wielu ludzi, wiele środowisk, codzienne obowiązki domowe i zawodowe, a przy tym jeszcze codzienna Msza święta, modlitwa, adoracja. Trudno jest się nie pogubić: trudno nie zgubić ciszy modlitwy, trudno nie stracić cierpliwości wobec świata. Pojawia się więc napięcie między tym, co jest "sacrum", i tym, co "profanum": tym, co boskie, i tym, co ludzkie. I na tym polega to powołanie, żeby za niczym nie opowiedzieć się bardziej. Żeby razem z Bogiem stać konsekwentnie po stronie świata. Są takie, które to potrafią. Takie, które potrafią wziąć swoje życie w swoje ręce. Które kochają świat i nie chcą od niego odchodzić za klasztorne mury. Ustabilizowane życiowo - zwykle w instytutach spotyka się tak zwane "późne powołania", kobiet, które mają już zdobyte zawody. I świadomie nie użyłam wobec nich określenia "dziewice konsekrowane", bo określenie to mało pasuje do naszych czasów. A one są w swoim czasie zawsze zanurzone po same uszy.
W sensie prawnym powołanie to usankcjonował Pius XII w 1947 roku, w encyklice Provida Mater Ecclesia. Jakie są tego efekty w Polsce? To 29 świeckich instytutów życia konsekrowanego, w tym 3 męskie. Jednym z żeńskich instytutów jest Instytut Niepokalanej Matki Kościoła. Prawie 50 lat temu współpracowniczki ks. Blachnickiego, który jest również założycielem Ruchu Światło - Życie, zaczęły pracować w powstającym wówczas Ośrodku Katechetycznym. Zamążpójścia żadna z nich nie planowała, ale tez do klasztoru nie chciały odchodzić. Ksiądz Blachnicki nie wiedząc, co z nimi zrobić, próbował je odesłać do jednego z istniejących już instytutów, do "ósemek" - ale plan się nie powiódł. Dziewczyny pojechały na Jasną Górę, modliły się cały dzień w sanktuarium nie rozmawiając ze sobą. Kiedy przyszło im na koniec dnia odpowiedzieć, czy Matka Boża chce, żeby u "ósemek" zostały - tylko jedna powiedziała "tak". Reszta wróciła na Śląsk. Pomagały ks. Blachnickiemu organizować pierwsze oazy dla ministrantów. Z czasem było ich coraz więcej. W 1996 roku instytut został zatwierdzony przez biskupa tarnowskiego. Obecnie liczy około 90 członkiń. Pracują jako katechetki, nauczycielki, bibliotekarki, księgowe, dziennikarki, farmaceutki. To historia jedna z wielu. A przecież jest jeszcze wspomniany wcześniej instytut, popularnie nazywany "ósemką" - Instytut Świecki Pomocnic Maryi Jasnogórskiej, którego duchowym ojcem był Prymas Wyszyński. Duchowość członkiń jest maryjna, a sanktuarium na Jasnej Górze uznają one za swój duchowy dom i miejsce stałego pielgrzymowania. Jest Instytut Świecki "Veritas i Claritas", który ma na celu apostolstwo przez szerzenie prasy katolickiej i prowadzenie bibliotek. Nietypowy o tyle, że ciut mniej ukryty: nie jest tajemnicą, że członkinie tego instytutu prowadzą w Poznaniu Bibliotekę Wiedzy Religijnej Archidiecezji Poznańskiej. Jeszcze inny cel łączy członkinie Instytutu Przenajświętszej Trójcy. Ich charyzmatem jest modlitwa za kapłanów. I w zasadzie nie angażują się one w żadne apostolstwo: żyją samotnie po to tylko, by wszystkie trudności móc składać Bogu za kapłanów i w intencji powołań. W tej intencji zachowują też ścisły post w wigilię trzech najważniejszych w instytucie świąt, w tej intencji raz w miesiącu odbywają godzinną adorację. I żyją normalnie - ale nie na swoje konto, ale na konto księży, którzy potrzebują wsparcia.
To chyba wszystko, co da się powiedzieć na temat tego powołania. Znów dodać trzeba: Bóg marzy o takich ludziach. Bóg być może marzy o Tobie, tak żyjącej. Marzy bo wie, że tylko tak będziesz szczęśliwa? Przecież cię kocha i nie chce dla ciebie źle... Resztę już sama musisz z Nim dogadać. Słuchać Go i prosić, być mogła zobaczyć wyraźnie Jego marzenie o Tobie. A teraz już na koniec głos tej, którą Bóg wymarzył sobie właśnie na drodze powołania do świeckiego życia konsekrowanego:
"Pomagałam mojej siostrze przy dzieciach. Pewnego dnia, wieszając pieluszki myślałam sobie: "Pranie, suszenie, pranie. I tak w kółko. Jeśli nie byłoby Pana Boga, to cała rzeczywistość, także życia rodzinnego, nieustanna krzątanina, nie ma najmniejszego sensu! W Nim jest sens wszystkiego." To było bardzo namacalne doświadczenie. Byłam zadowolona z życia: kończyłam studia, jeździłam na nartach, miałam dużo bliskich, przyjacielskich relacji. Lecz nie wiedziałam, co dalej... Modliłam się, żeby Pan Bóg pokazał mi moją drogę. Byłam otwarta na wszystkie możliwości. Mówiłam: "Jeśli chcesz, żebym wstąpiła do klasztoru, to pokaż, do którego; albo wyszła za maż, to mi też pokaż, pokaż mi swoją wolę". I cisza. Trwało to parę lat. I przez te parę lat byłam nadal szczęśliwa. Pojawiali się jacyś młodzi ludzie, ale albo ja nie byłam zainteresowana, albo jakoś wymijaliśmy się. W pewnym momencie zaczęłam czuć, że nie ma we mnie pragnienia zmiany. Ani nie chcę koniecznie wychodzić za mąż, ani nie chcę iść do klasztoru. I to było dziwne. Tymczasem ciągle ktoś miał jakiś "wspaniały plan" dla mojego życia. Zapraszano mnie na spotkania, rekolekcje. Namawiano na wyjście za mąż. Proponowano nawet konkretne osoby. Dla mnie był to czas wzrastania w wierze. To, o czym nikt nigdy mi nie powiedział, to fakt, że istnieje możliwość powołania do życia konsekrowanego w świecie. Bez "etykietki", bez przynależenia do jakiegoś zgromadzenia czy instytutu. Zostałam zaproszona na rekolekcje do Francji. W czasie rekolekcji zapytałam księdza, który dobrze mnie znał, czy jest możliwe, żeby Jezus zapraszał mnie do oddania się Jemu w tak prosty sposób? Powiedział, że tak, ale takie powołanie jest bardzo rzadkie. Po czym zadał mi szereg bardzo "ostrych" pytań (dotyczących mojego życia, rodziny itp.) Po rozmowie potwierdził: tak, wygląda na to, że to jest moje powołanie. Złożyłam ślub celibatu przed Najświętszym Sakramentem. Już w średniowieczu uznawano status tzw. dziewic konsekrowanych. Obecnie ten zwyczaj powraca. Ślub dozgonnej czystości i przynależności do Jezusa składają się zwykle na ręce biskupa. Od tego czasu minęło wiele lat i jestem bardzo szczęśliwa. Bóg na każdej drodze powołuje człowieka do miłości, choć różnie się ona wyraża. Jeśli zostawia kogoś w świecie oznacza to, że chce, by miłość do Niego wyrażała się w konkretnym działaniu, wobec ludzi. Staram się włączać w ewangelizacyjne działania wspólnoty do której należę. Próbuję w niewielkim wymiarze czasowym być przy najuboższych, przez wolontariat w hospicjum. Opiekowałam się samotną starszą panią, chorą, która mieszkała w moim mieszkaniu. Przez takie drobne rzeczy Pan Bóg wytrąca ze "staropanieńskiego" wygodnictwa i egoizmu, który zagraża także w celibacie konsekrowanym. Mój kontakt z Jezusem wyraża się przede wszystkim w próbie wierności życiu modlitwy. Staram się być przy Bogu także w imieniu innych. Choćby tych, którzy przez nadmiar obowiązków dużo czasu dla Niego nie mają, mimo, że chcą. Eucharystia i adoracja, to uprzywilejowany czas dla Pana Jezusa. Gdy pojawiają się pokusy, wątpliwości dotyczące mojego życia i kontaktów z innymi, gdy konieczne jest czuwanie nad wiernością, zmaganie ze słabościami, wielką pomocą jest stały spowiednik. Z nim łatwiej rozeznać "pułapki" nieprzyjaciela. Bycie w świecie wymaga otwartego serca. Daje możliwość przeżywania przyjaźni, cieszenia się pięknem stworzenia. Ważne, by się nie zamykać na sobie. To bardzo groźne w życiu samotnym. Natomiast konieczne są pewne granice, bo Pan Jezus zaczyna być zazdrosny. Cieszą mnie wszystkie dary Boże. Przyjaźnie. Mam ogromne szczęście do ludzi. Często są to głębokie relacje, trwające latami. Jazda na nartach, na rowerze, przyroda, zwierzęta, piękno świata: to wszystko mówi o Bogu. W świecie jest tak dużo dobra, że jeśli tylko człowiek chce to zauważyć, wystawić rogi ze swojej ślimaczej skorupki, to może żyć w zachwycie. Jak odkryć powołanie? Gdy człowiek stara się powierzyć Bogu i być otwartym na jego dary, to On pokaże.
|
|