Archiwalna Strona. Przez ostatnie lata strona nie aktualizowana, informacje tu prezentowane są nie aktualne.

 

PIESZA PIELGRZYMKA ARCHIDIECEZJI GNIEŹNIEŃSKIEJ NA JASNĄ GÓRĘ

Grupa Biało - Czerwona

projekt: http://www.atcsites.com

Strona główna  ::  Zdjęcia  ::  Śpiewnik  ::  Księga gości  ::  Kontakt

projekt: http://www.atcsites.com
projekt: http://www.atcsites.com

BIAŁO - CZERWONA

Strona Główna

Zdjęcia

Konferencje

Trasa

Śpiewnik

Widmo

Błogosławieństwo Papieża

Patronka grupy

Księga gości

Linki

Kontakt

 

projekt: http://www.atcsites.com

Konferencje - 31 lipca, wtorek

POWOŁANI DO MAŁŻEŃSTWA

WIĘCEJ DOBREGO, NIŻ W POJEDYNKĘ

Powołanie do małżeństwa jest, chciałoby się powiedzieć, najbardziej pierwotne. Najbardziej naturalne. I jednocześnie – najstarsze. To pierwsze, co człowiek usłyszał od Boga: „Nie jest dobrze, żeby był sam”. I dopiero w kobiecie mężczyzna rozpoznał istotę równą sobie, i dla niej, jak mówi Księga Rodzaju, opuszcza matkę, by stać się z żoną jednym ciałem. Mają być płodni, i mają czynić sobie ziemię poddaną. Mają wspomagać się wzajemnie, by oba te dzieła mogły być skutecznie wypełnione. Taki jest podstawowy sens małżeństwa.

Jan Paweł II, „Przed sklepem jubilera”:

„On czeka właściwie wciąż. Wciąż żyje w oczekiwaniu. Widzisz – tylko że to jest jakby po drugiej stronie tych różnych miłości, bez których człowiek nie może żyć. O, choćby na przykład ty. Nie możesz żyć bez miłości. Widziałem z daleka, jak szłaś tą ulicą i próbowałaś wzbudzić dla siebie zainteresowania. Prawie że słyszałem twoją duszę. Wołałaś z rozpaczą o miłość, której nie masz. Szukałaś kogoś, kto by cię wziął za rękę, przygarnął....

Ach, Anno, jak mam ci tego dowieść, że po drugiej stronie wszystkich tych naszych miłości, które wypełniają nam życie - - jest Miłość! Oblubieniec idzie tą ulicą i chodzi każdą z ulic!”

Co niektórym może się wydawać, że wychodząc za mąż czy żeniąc się, umykają przed Bogiem w „zwyczajne” życie. Że powołani to ci, którzy wstępują do zakonów czy przyjmują święcenia – a my sobie po cichu zejdziemy Panu Bogu z oczu i będziemy żyć spokojnie, po swojemu. Z żoną, z mężem, bez przełożonych, reguły, obowiązków. Taką zwyczajną, a nie jakąś „Bożą”, trudną miłością. I co niektórym wydaje się być może, że świat dzieli się na „powołanych” i „normalnych”. Nic z tego.

I jeżeli komuś wydaje się, że życie zakonne jest trudne, że życie kapłańskie jest trudne, że chciałby w małżeństwie znaleźć coś powszedniejszego i łatwiejszego – to się mocno rozczaruje. Bo małżeństwo nie jest łatwiejsze. Bo małżeństwo nie jest „normalniejsze”. Bo małżeństwo nie jest opozycją do „powołania”. Ono samo w sobie jest powołaniem. Może najtrudniejszym – bo trzeba je realizować we dwoje, być odpowiedzialnym nie tylko za siebie, ale też za drugiego człowieka. I jak każde powołanie małżeństwo ma swoje zadania przed Bogiem i ma swoje trudności. Małżeństwo nie jest odsunięciem się od Boga i od Jego wezwania. Jest jego wypełnianiem, wymagającym tak samo wielkiego zaangażowania, jak inne powołania.

Kapłaństwo jest życiem „po Bożemu”. I życie zakonne jest życiem „po Bożemu”. I małżeństwo, w jednakowym stopniu, jest życiem „po Bożemu”. Wszystkich nas w jednakowej mierze obowiązują jednakowe przykazania, jednakowo dotyczą nas ewangeliczne nakazy. Tylko obowiązki są różne. I głupiec jedynie odważy się powiedzieć, że dochowanie celibatu jest trudniejsze, niż dochowanie wierności małżeńskiej. Wierność zawsze wiąże się z wysiłkiem, niezależnie od drogi. I wina zdrady zawsze jest jednakowo wielka, niezależnie od drogi. I warto to sobie uświadomić – kiedy mężczyźni zdradzający swoje żony wyrzekają na kapłanów, nie dochowujących wierności Jezusowi. Zapominają, że oni sami wierni są Chrystusowi, gdy wierni są żonie, i zdradzając swoją żonę – zdradzają jednocześnie Chrystusa. Tak to się łączy i trzeba to przyjąć, zanim zaczniemy szczegółowo mówić o małżeńskim powołaniu.

Małżeństwo jest drogą, którą idziemy do wieczności. Trudną, jak wszystkie inne. Szczególną specyfiką tego powołania jest to, że nigdy nie jest kierowane do jednej tylko osoby. Jest zawsze do dwojga. Powołanie do małżeństwa nie jest nigdy „moim” powołaniem. Jest zawsze „naszym” powołaniem. Tylko razem na nie odpowiadamy. Tylko razem nim żyjemy. Tylko razem możemy je zdradzić, i odpowiedzialność za nie zawsze jest wspólna.

Jan Paweł II, „Przed sklepem jubilera”:

„Od kilku lat szła obok mnie, a nie wiedziałem, że to właśnie ona idzie i dojrzewa. Wzdragałem się przyjąć to, co najwspanialszym dziś jest dla mnie darem. Po kilku latach widzę to wyraźnie, że drogi, które powinny się rozbiec, zbliżyły nas właśnie do siebie. Tych kilka lat to czas bezcenny, by zorientować się w skomplikowanej mapie sygnałów i znaków.

Tak trzeba.

Dziś widzę, że mój kraj jest także jej krajem, a przecież marzyłem, by przerzucić pomost”

To najważniejszy wybór na drodze tego powołania: decyzja o tym, z kim stanę się „jednym”. Pamiętam opowieść ojca Andrzeja, Misjonarza Świętej Rodziny. W jednym z kazań mówił o dziewczynie, która postanowiła modlić się o męża: który będzie wysoki, który będzie dobry i który będzie marynarzem. Była miłośniczką mundurów, i trudno odmówić jej racji, zwłaszcza, kiedy patrzy się na marynarzy, maszerujących przez ulicę Długą na gdańskiej Starówce. Widok to istotnie malowniczy. Kwintesencją opowieści ojca Andrzeja był fakt wysłuchania modlitw owej dziewczyny w najdrobniejszych szczegółach – rzeczywiście wybranek jej serca okazał się być marynarzem, i żyli długo i szczęśliwie.

Wniosek pierwszy z tej opowieści: warto się modlić o męża czy żonę. Znów opowiastka z życia. Przed laty w grupie biało – czarnej pielgrzymował niejaki Henio. Henio było chorążym, nie pierwszej już młodości. Miał swoje, specyficzne poczucie humoru i sposób bycia, który sprawiał, że był ulubieńcem i „maskotką” swojej grupy. Któregoś roku ks. Franciszek Jabłoński, ówczesny przewodnik biało – czarnej, głośno żartował w grupie, że oto chyba Heniu żenić się będzie, bo jakoś długo i wytrwale modlił się w sanktuarium w Kretkowie, które grupy kolorowe mijały w drodze. A wiadomo, że Kretków to miejsce modlitw właśnie w intencji dobrego męża i dobrej żony. Grupa się śmiała, śmiał się przewodnik – ale Henio dziwnie często zaczął znikać w grupie czerwono – żółtej... A nigdy wcześniej, przez długie lata pielgrzymowania, nie czuł potrzeby odwiedzania innych grup i wiernie nosił biało-czarny znak... I chociaż wszystkim wydawało się to nieprawdopodobne, rok później Henio wchodził na Jasną Górę w ślubnym garniturze, a obok niego szła ubrana w białą suknię siostra z czerwono – żółtej.

Warto się modlić o dobrego męża. Warto się modlić o dobrą żonę. To od niego, to od niej zależeć będzie nie tylko kilka następnych lat naszego życia, ale nasza świętość! Warto się modlić, niezależnie od tego, ile mamy lat. Nie o to, żeby moim mężem został ten przystojny Tomek z III b. Ale o to, żeby mój przyszły mąż, gdziekolwiek jest, dojrzewał w wierze. Żeby już teraz, choćby mnie jeszcze nie znał, dorastał do kochania, dorastał do odpowiedzialności, by stawał się coraz mądrzejszy i silniejszy duchem. O to, by moja przyszła żona, gdziekolwiek teraz jest, już teraz stawała się coraz bardziej wrażliwa i mądra, by dojrzewała do bycia żoną i matką. Że jeszcze nie wiem, kto to jest? Nie szkodzi. Bóg nas do siebie doprowadzi. A on niech dojrzewa, a ona niech dojrzewa, żebyśmy umieli być dla siebie darem, kiedy już staniemy naprzeciw siebie.

Dobrym przewodnikiem w takiej modlitwie może być św. Rafał Archanioł, który biblijnego Tobiasza szczęśliwie doprowadził do przeznaczonej mu od Boga żony – dobrej, mądrej i pięknej Sary.

Skoro wspólnie – to trzeba wiedzieć z kim... Trzeba szukać… Umieć szukać…

Dziewczyna z opowieści ojca Andrzeja modliła się o marynarza. Gusta są różne i o nich się nie dyskutuje. Ale szukanie męża czy żony kryteriami estetycznymi zwykle kończy się porażką. Każda blondynka ostatecznie osiwieje, a 60 cm w pasie przeminie wraz z pierwszą ciążą. Przystojnemu brunetowi włosy szybko zaczną wychodzić garściami, rozrośnie się za to tzw. „mięsień piwny”, zmuszając do zakupu nowych spodni i garniturów. Co nam wtedy zostanie? Czy wciąż będzie powód, żeby przy sobie trwać...? Czy będziemy mieli o czym ze sobą rozmawiać? Czy będziemy mieli jakąś przestrzeń, w której działamy razem?

Jedni mówią, że zanim człowiek podejdzie z drugim do ołtarza, powinien iść z nim w góry. Drudzy – że przynajmniej na pielgrzymkę. Tu wychodzi z człowieka prawda, której nie da się zobaczyć w domowych warunkach, patrząc przez różowe okulary zakochania. W zmęczeniu, w skrajnych często warunkach stajemy się tacy, jacy jesteśmy naprawdę. Tu już nie można kłamać. Tu już nie chce się robić dobrego wrażenia. Iść razem – to jest sztuka. I pokłócić się, i zmęczyć sobą, i nadal chcieć być razem, razem budować – to jest sztuka.

Góry, pielgrzymka...

To ekstremalne sprawdziany.

Ale bywają łatwiejsze, polecane jeszcze przez babcie. Można się do nich uśmiechnąć. Ale można potraktować poważniej, i nauczyć się trochę na cudzych błędach...

Test na dobrą żonę to test „piłeczki pingpongowej”. Trzeba przyjść do domu wybranki z piłeczką. I koniecznie w koszuli z białymi mankietami. Piłeczką należy, może trochę niekulturalnie, ale zwyczajnie się bawić. Podrzucać ją sobie, odbijać, upuszczać na ziemię. Ona oczywiście będzie uciekać, i wydobywać ją trzeba będzie z różnych kątów. Jeśli jeszcze w domu jest kot, ostatecznie ułatwi nam zadanie, wrzucając ją w najciemniejsze zakamarki. Wystarczy po takiej wizycie obejrzeć dokładnie swoje mankiety, żeby przekonać się, jaką gospodynią będzie kiedyś dziewczyna, i jaka czystość panować będzie kiedyś w twoim domu.

Test na dobrego męża jest mniej skomplikowany. I możesz w to teraz nie wierzyć, jeśli jesteś młodą, zakochaną dziewczyną. Ale jeśli chcesz się przekonać, jak chłopak będzie cię traktował już po kilku latach małżeństwa – zobacz, jak dziś traktuje swoją matkę i siostrę. To niezawodne kryterium, i to, że w twoim przypadku będzie inaczej, jest równie prawdopodobne jak to, że trafisz dziś szóstkę w totolotka. Za dużo znam kobiet, które w to nie wierzyły, i dzisiaj płaczą. Nie mów, że ci się uda. Nie mów, że go zmienisz. Nie mówi, że po ślubie będzie inny. Nie będzie. Jesteśmy tacy, jacy wyrastamy z naszych rodzin, kształtowani przez pokolenia, które żyły przed nami. I tacy spotykamy się ze sobą, i tacy musimy się uczyć ze sobą żyć – nie zakładając, że życie z drugim rozpoczniemy od jego reformowania, od przerobienia go tak, żeby pasował do naszej wizji „męża idealnego”. Świadomie kieruję to do dziewczyn, bo to one przejawiają silniejsze zapędy w tym względzie. I mówimy o tym, bo choć w teorii wydaje się to oczywiste, to w praktyce zdarzają się nawet trzydziestoletnie kobiety, które przekonane o swojej misji „zmiany na lepsze” swojego ukochanego, pakują się w niezłe tarapaty na całe życie.

Jan Paweł II, „Przed sklepem jubilera”:

„Musimy iść odtąd razem, Moniko, musimy razem, choćbym miał odejść od ciebie tak wkrótce, jak ojciec od matki. Wszystko tamto trzeba pozostawić i tworzyć swój los od początku. Miłość jest ciągłym wyzwaniem rzucanym nam przez Boga, rzucanym chyba po to, byśmy sami wyzywali los.

Musimy iść odtąd razem, Krzysztofie, musimy razem, choćbym miała stać ci się obcą jak moja matka ojcu. Lękałam się długo miłości dlatego właśnie. Dziś lękam się jeszcze o miłość, o to wyzwanie człowieka”.

Małżeństwo wydaje nam się powszednie. Zwyczajne. Jaki jest tego skutek? Przygotowanie do kapłaństwa to sześć lat intensywnej formacji w seminarium. Na złożenie ślubów wieczystych trzeba w niektórych zgromadzeniach czekać nawet 10 lat. To nie jest czas zmarnowany – to są rzeczywiste przygotowania, intensywna praca. A małżeństwo? Jak się uprzeć, to w trzy miesiące można mieć wszystko „z głowy”. Tyle czasu zajmuje procedura kościelno – prawna, a nikt przecież nie zabroni iść do księdza z chłopakiem poznanym przed tygodniem. Być może ktoś bliski powie, że to dość głupia decyzja – ale nie ma przepisu mówiącego, ile czasu należy się znać przed podjęciem decyzji o małżeństwie. Z tych trzech miesięcy większość czasu zajmują owszem, intensywne przygotowania, ale na całkiem innym polu. Zaproszenia dla gości, restauracja, menu, sukienka, welon, garnitur, w tym wszystkim jeszcze lawirować trzeba między oczekiwaniami jednych i drugich rodziców. Gdzieś po drodze tylko „odhaczona” przedślubna spowiedź i spotkanie z księdzem. I jak tu się dziwić, że po roku żona płacze, że nie znała swojego męża, że on okazał się inny, niż myślała? Że po roku mąż ucieka z domu, bo nie może znieść jej gadania?

Małżeństwo, żeby nie było zmarnowane, musi być przygotowane. Trzeba je podejmować tak samo, jak inne powołania. I jeśli wiesz, że do niego właśnie Bóg Cię powołuje – to przygotowuj się do niego już teraz! Nawet, jeśli nie wiesz, kto będzie stał do drugiej stronie Twojego powołania, z kim będziesz je dzielić. Ucz się. Słuchaj. Dojrzewaj. Wszystko kiedyś zaprocentuje.

I nie licz na to, że przygotowania nie będą Cię sprowadzały na ziemię, daleko od romantycznych uniesień. Tak trzeba. Małżeństwo zawierają ludzie, nie aniołowie, i choć dziś prowadzeni zakochaniem unoszą się kilka centymetrów nad ziemią, to w końcu trzeba będzie dotknąć stopami ziemi. Dlatego warto wcześniej wspólnie pomyśleć nad tak prozaicznymi rzeczami jak to, gdzie spędzać będziemy święta, i jak wyglądać będzie nasza wspólna kasa. Bo sporo małżeństw, zamiast spokojnie osiąść na ziemi i iść dalej razem, rozbija się boleśnie przy lądowaniu o takie właśnie drobiazgi. Bo kiedy byli zakochani po uszy myśleli, że „jakoś się ułoży”.

Jan Paweł II, „Przed sklepem jubilera”

„Nie w tym rzecz, by odejść, wędrować w ciągu dni, miesięcy, nawet lat – rzecz w tym, by wrócić i na dawnym miejscu odnaleźć siebie. Życie jest przygodą, a równocześnie ma swoją logikę i konsekwencję – zatem nie wolno pozostawiać myśli i wyobraźni z sobą sam na sam! Więc z czym ma zostać? – zapytała Anna. Myśl – oczywiście – że ma zostać z prawdą”.

Nasza wyobraźnia o sobie to za mało. Potrzebna jest prawda, zwłaszcza o tym, czego nie możemy sobie wyobrazić. O tym, co jest w nas inne, w mężczyźnie i kobiecie. Pomińmy szczegóły anatomiczne – to naprawdę ma drugorzędne znaczenie. Jaka jest więc ta prawda o nas? Już nie teologiczna, ale praktyczna prawda o człowieku?

Prawda jest taka, że mężczyzna i kobieta są zupełnie różni.

Kobieta widzi drobiazgi i je zapamiętuje. Na trasie lepiej zapamięta, że trzeba skręcić w lewo za żółtym domem z zielonymi okiennicami i takim śmiesznym karmnikiem dla ptaków przy płocie. Ma też większą podzielność uwagi, i to, że gapi się na wystawy sklepowe wcale nie oznacza, że ciebie nie słucha. Nie denerwuj się więc na żonę, jeśli przerwie ci twoją opowieść, wskazując na zachodzące właśnie słońce. Bo ona dokładnie wie, co powiedziałeś, i bierze to sobie do serca. Ale też nie denerwuj się na swojego męża, jeśli prowadząc samochód, nie odpowiada na twoje pytanie. Dopóki nie wyprzedzi – prawdopodobnie nie usłyszy nawet, że do niego mówiłaś. Kiedy się to wie – ileż nerwów mniej.

Taka jest nasza specyfika. Kobieta jest przygotowana go bycia matką – stąd inna podzielność uwagi i spostrzegawczość. Mężczyzna przygotowany jest do dużych i trudnych zadań – stąd jego natężona koncentracja. Chcesz z tym walczyć? Walcz z wiatrakami, don Kichocie!

Nie denerwuj się na żonę, kiedy reaguje szybko i spontanicznie. Nie denerwuj się na męża, że wszystko musi sobie przemyśleć. Najlepiej w samotności. Jeśli jesteś mężem: chroń swoją żonę, żeby nie popełniła pod wpływem emocji głupstwa, i nie wykorzystuj jej słabości w tym momencie. Jeśli jesteś kobietą: jeśli masz zrobić coś, co może mieć wpływ na całe twoje życie, a jesteś pod wpływem emocji, idź spać, a potem odczekaj jeszcze ze dwa dni.

Jeśli jesteś mężczyzną i chcesz zmienić jej postępowanie – zmień jej nastrój. Jeśli płacze – to nie wrzeszcz na nią i nie przekonuj, ale przytul. Tobie wydaje się to absurdalne, bo niczego nie rozwiązuje. Ale dla niej – rozwiązuje. Nie czuje się zostawiona sama z problemem. I przytulona – da sobie z nim radę. Krzykiem czy choćby tylko dziwieniem się, tylko ją dobijesz. Tak działamy, nie ma na to rady. Tak stworzył nas Bóg.

Jeśli twoja żona wydaje pieniądze na nową suknię – twoje pierwsze słowa nie powinny brzmieć „ile kosztowała?”, ale „ładnie wyglądasz”. Kobieta czuje się wartościowa, gdy czuje się piękna, dobra i potrzebna komuś konkretnemu. Tobie. I jeśli wydaje pieniądze na suknię – to po to, żeby Ciebie zachwycić. Twój zachwyt nie jest dla niej dodatkiem do życia, ale jego sensem. I jeśli podaje ci kanapki, na które czekałeś głodny od pół godziny, i widzisz, że bawiła się w ich strojenie misternie wycinanymi różyczkami z rzodkiewki – uwierz, że nie robiła tego złośliwie, żeby cię przegłodzić. A ty, żono – uwierz czasem, że dla niego te rzodkiewkowe różyczki bywają zupełnie obojętne…

I pamiętaj też, dziewczyno i kobieto, że Twój mąż czuje się wartościowy, gdy jest silny i mądry. I jeśli wymagasz od niego, żeby mówił ci, jaka jesteś piękna – to nie zapomnij powtarzać mu, jak jest mądry. Doceniaj jego kompetencje, osiągnięcia zawodowe i nawet materialne. I nie mów z zachwytem o samochodzie sąsiada, jeśli macie tylko stare uno – bo dla ciebie to drobiazg, a dla niego znak, że nie potrafi odpowiedzieć na twoje potrzeby.

I pamiętaj, dziewczyno i żono, że on pracuje w inny niż ty sposób. Kiedy zaczyna – izoluje się od otoczenia, jest tylko on i jego wielkie zadanie do wykonania. Nie przerywaj mu tego, wołaniem na obiad. I nie przekonuj, że to tylko takie małe wytchnienie, które mu się przyda. On tak nie umie. Jego to tylko rozproszy, odbierze zapał, zdekoncentruje. To kobieta potrafi, zajmując się dzieckiem, jednocześnie ugotować obiad, sprzątnąć mieszkanie, zrobić pranie, nie przerywając rozmowy z przyjaciółką, która właśnie wpadła na kawę. Mężczyzna pracuje inaczej, więc nie przeszkadzaj mu, i nie używaj na posyłki w kuchni – „teraz obierz dwie marchewki”, „podaj pieprz”, „umyj ten czarny nóż”. Uwierz – już mniej go zmęczysz, jeśli zostawisz go samego w kuchni z zadaniem zrobienia całego obiadu…

I pamiętaj, mężczyzno, że twoja żona jest kobietą, to znaczy, że ma wrodzony przymus komunikowania się. I doceń to, bo nie po to to jest, żeby cię udręczyć wieczną paplaniną, ale żeby mogła w przyszłości nawiązać kontakt z dzieckiem, które przecież nie umie mówić. I jeśli potrzebuje się wygadać – pozwól jej na to. Wtedy porządkują jej się myśli, opadają emocje. Kiedy do ciebie mówi – niekoniecznie potrzebuje rady. Potrzebuje po prostu słuchania.

Długo można by ciągnąć takie przykłady rodem z poradnika dla przyszłych małżonków. Tu chodziło tylko o pokazanie, że mąż czy żona nie są na mój obraz i podobieństwo. I że wiele pracy i cierpliwości wymaga odkrycie prawdy o mężu, odkrycie prawdy o żonie – i przyjęcie tej prawdy w miejsce naszych wyobrażeń.

Jan Paweł II, „Przed sklepem jubilera”:

„Miłość – miłość pulsuje w skroniach, w człowieku staje się myślą i wolą: wolą bycia Teresy Andrzejem, wolą bycia Andrzeja Teresą. Dziwne to, a jednak konieczne – i znów odchodzić od siebie, bo człowiek nie przetrwa w człowieku bez końca i nie wystarczy człowiek. Jakże uczynić, Tereso, by pozostać na zawsze w Andrzeju? Jakże uczynić, Andrzeju, by pozostać na zawsze w Teresie? Skoro człowiek nie przetrwa w człowieku i nie wystarczy człowiek.

Ciało – przez nie przesuwa się myśl, nie zaspokaja się w ciele – i przez nie przesuwa się miłość. Tereso, Andrzeju, szukajcie przystani dla myśli w swych ciałach, dopokąd są, szukajcie przystani miłości.”.

Coraz częściej młodzi uciekają przed małżeństwem. Jakby rozumieli, że to żadna bułka z masłem, i że wymaga pracy – wolą więc nie brać na siebie odpowiedzialności, boją się zobowiązań, często przerażeni kiepskimi wzorcami, wyniesionymi z własnych domów. Czy warto wiązać się na stałe z człowiekiem, który przecież jest tak samo słaby, jak my? Czy to ma sens? I co zrobić, żeby nam się udało, żeby nie zmarnować powołania? Żeby wykorzystać tę szansę, jaką Bóg nam daje na dojście do świętości?

„Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący w Trójcy Jedyny i wszyscy święci”. Te słowa dobrze znamy – padają w przysiędze małżeńskiej. Bóg i wszyscy święci przywołani są na pomoc! Największa z możliwych moc wzywana jest, żeby pomóc! Bo po ludzku – nie ma szans. Po ludzku niemożliwe jest obiecać, że się z kimś wytrwa do śmierci, i dotrzymać tego. Tu konieczna jest pomoc Boga, Jego błogosławieństwo! Tylko On czyni niemożliwe możliwym!

To już w przysiędze małżeńskiej spotyka się niebo z ziemią. Małżonkowie zawierzają Bogu całkowicie – bo inaczej nie mogliby wierzyć nawet sobie samemu, we własne siły. Bo inaczej nie mogliby uwierzyć drugiemu.

Małżonkowie zapraszają Boga do swojej relacji. Odtąd już nie idą do Boga pojedynczo – ale razem. Odtąd już nawet modlić powinni się razem. Bóg im nie zagraża, Bóg ich nie rozdziela – Bóg na postawiony w małżeństwie na pierwszym miejscu zbliża małżonków do siebie wzajemnie! Jest więc sens. Warto więc walczyć o to, żeby się udało. Warto nie dać zwieść się pozorom, że to takie zwyczajne życie, w które nie ma potrzeby mieszać Pana Boga i nie ma potrzeby nazywać tego powołaniem.

Jeśli walczyć o święte powołanie – to przyjąć trzeba że jest nierozerwalne. Nie dawać sobie furtki, że w razie czego, że przecież wszyscy… Nie. To decyzja nieodwołalna. I nawet, jeśli wszystko się wali – to wiem, że nie mogę uciec, ale szukam sposobów na utrzymanie tej misternej budowli. Z małżeństwa nie ma wyjścia ewakuacyjnego.

W popularnych gazetach telewizyjne gwiazdki opowiadają, jak to „luźne związki” są bardziej trwałe, bo trzeba o siebie wciąż nawzajem zabiegać, wciąż się starać. Ale to tylko maleńka część prawdy! Wszak to te same gwiazdki, które najpierw mówią o „staraniu się”, pół roku później piszą rozpaczliwe piosenki o porzuceniu i wypłakują się w wywiadach dla kolorowych pism. Bo starać się trzeba zawsze. I zabiegać o siebie trzeba zawsze. I zawsze, mimo wszystko, przyjdzie kryzys. A kiedy kryzys przychodzi – musi być motyw, dla którego warto walczyć o przetrwanie. Sakrament i obietnica, że nie opuszczę. Na przekór światu, na przekór słabości, wbrew temu, że coś nam się nie układa – nie opuszczę. Na głowie stanę, żeby naprawić – a nie opuszczę. Bo taki sposób kochania nas dwojga wybrał Bóg. Bo Sam Bóg kocha mnie w miłości mojej żony. Bo sam mąż jest dla mnie objawieniem miłości Boga. I w żadnej innej kobiecie Bóg mi się już nie objawi, bo w żadnym innym mężczyźnie Bóg do mnie już nie przyjdzie.

Jakie są kryteria powołania do małżeństwa? Kto jest do niego powołany, a kto nie? To już indywidualna sprawa, którą każdy z nas załatwić musi z Panem Bogiem. Ci, których On kocha, mają stać się mężami i żonami. Którzy? Może ci, którzy wiedzą, że na małżeństwo warto się zdecydować, kiedy we dwoje chce się zrobić więcej dobrego, niż w pojedynkę?

 

 

 

 

 

 

© by Kamil Degórski. 2007