Archiwalna Strona. Przez ostatnie lata strona nie aktualizowana, informacje tu prezentowane są nie aktualne.

 

PIESZA PIELGRZYMKA ARCHIDIECEZJI GNIEŹNIEŃSKIEJ NA JASNĄ GÓRĘ

Grupa Biało - Czerwona

projekt: http://www.atcsites.com

Strona główna  ::  Zdjęcia  ::  Śpiewnik  ::  Księga gości  ::  Kontakt

projekt: http://www.atcsites.com
projekt: http://www.atcsites.com

BIAŁO - CZERWONA

Strona Główna

Zdjęcia

Konferencje

Trasa

Śpiewnik

Widmo

Błogosławieństwo Papieża

Patronka grupy

Księga gości

Linki

Kontakt

 

projekt: http://www.atcsites.com

Konferencje - 29 lipca, niedziela

POWOŁANI DO ŻYCIA ZAKONNEGO KONTEMPLACYJNEGO

ZREZYGNOWAĆ Z ŻYCIA, BY ŻYĆ

Zacznijmy od opowieści świadka:

     Za górami, za lasami, wśród malowniczych fiordów dalekiej północy Norwegii, żyje 13 sióstr karmelitanek. Siostry z Tromso niosą światło życia modlitwą i Ewangelią w ciemności długiej nocy polarnej. Swoją obecnością promieniują na kraj od stuleci odwykły od widoku habitu.

     Trzeba bowiem wiedzieć, że Kościół katolicki w Norwegii praktycznie przestał istnieć w wyniku prześladowań, jakich doznał po wprowadzeniu reformy luterańskiej w 1537 roku, w czasie, gdy Norwegia była częścią królestwa Danii. Mocą nakazów królów duńskich, w ciągu kolejnych dziesięcioleci katolickie duchowieństwo niemal doszczętnie wyniszczono lub wypędzono. Wielu - tak jak kilka wieków wcześniej święty Olaf, król Norwegii, męczennik i patron kraju - wierność Kościołowi opłaciło śmiercią. Pozbawieni swych dotychczasowych duszpasterzy wierni, bez możliwości wyboru, stali się protestantami. Pomimo zakazu oddawania czci świętym, długo jeszcze pielgrzymowali do katedry w Trondheim, do relikwii św. Olafa. Żeby korzystać z sakramentów, katolicy norwescy musieli jeździć do Holandii lub Niemiec.

     Przez 500 lat budowano w Norwegii mur uprzedzeń i niechęci do katolików ("Kościół katolicki to wróg ludzkości"), traktując papieża i księży niemal jak wcielenie diabła. Jezuici, uważani za szczególnie "niebezpiecznych", aż do 1953 roku nie mieli wstępu do tego kraju. Ślady długo wpajanej niechęci i propagandy antykatolickiej są nadal odczuwalną trudnością w budowaniu dialogu.

     Dziś katolików w Norwegii jest niewielu i wywodzą oni się przeważnie ze środowisk przybyłych z zewnątrz. Norwescy chrześcijanie to głównie protestanci należący do państwowego Kościoła, którego głową jest panujący monarcha. Większość Norwegów uważa się jednak za agnostyków lub żyje we wtórnym pogaństwie. Dzięki silnej ekonomii i bogactwom naturalnym kraju, społeczeństwo Norwegii zalicza się do najzamożniejszych w świecie. Materialny dostatek i wysoki standard życia (nawet bardzo młodych ludzi) nie zaspokajają naturalnej potrzeby sensu istnienia i wielu ludzi odczuwa dotkliwą egzystencjalną pustkę, w ich życie wdziera się często przerażający smutek. Towarzyszy temu faktyczny rozpad rodziny i rozkład tradycyjnej moralności. W efekcie Norwegia stoi w czołówce statystyk pod względem ilości chorób psychicznych i samobójstw. Jak namacalna jest tam kultura śmierci, tak wielka jest też potrzeba niesienia światła Ewangelii.

     Dziedzictwo świętego Olafa nie zostało unicestwione. Pragnienie szczerego i radykalnego opowiedzenia się za Bogiem i życia Jego Ewangelią odżywa dziś wśród wielu ludzi. A jeżeli małymi krokami dokonuje się także zmiana stosunku ludzi do Kościoła katolickiego, to dzieje się to również za sprawą karmelitanek z Tromso.

     Położone daleko za Kręgiem Polarnym Tromso, ze swoim portem dalekomorskim i uniwersytetem, jest najdalej na północ położonym dużym miastem Europy. Dzięki ciepłym morskim prądom tutejszy klimat nie jest bardzo surowy, jednak występuje tu uciążliwe zjawisko trwających wiele miesięcy okresów dnia i nocy polarnej (gdy słońce nie chowa się za horyzont i się zza niego nie wychyla). Panujące przez kilka miesięcy w roku ciemności w jakiś sposób symbolizują ciemności duchowe, w jakich żyje tu wielu ludzi. Klasztor karmelitanek (jedyny na świecie Karmel znajdujący się za Kręgiem Polarnym) powstał w 1990 roku. Pierwszych 12 polskich sióstr, wraz ze zmarłą już matką Dąbrówką, przybyło tu z klasztoru na Islandii na zaproszenie miejscowego katolickiego biskupa. Pragnął on, by zaistniało w Norwegii kontemplacyjne zgromadzenie, którego misją byłaby modlitwa za kraj i ludzi oraz dawanie autentycznego świadectwa wierności wartościom Ewangelii w połączeniu z ofiarą życia. Paląca była też potrzeba modlitwy w obronie życia (Tromso jest tym spośród miast norweskich, w którym dokonuje się najwięcej aborcji). Nie bez znaczenia był fakt, że polskie siostry znały już trudności życia na Północy oraz władały podobnym do norweskiego językiem islandzkim.

     Odczytując w zaproszeniu biskupa Boże wezwanie, karmelitanki zgodziły się założyć swoją wspólnotę na tej "samotnej wyspie", w zupełnie obcym środowisku. A początki były bardzo trudne. Siostry zamieszkały w ciasnym domu, spały na materacach i miały tylko jedną lampę. Przez pierwszy miesiąc pobytu w kręgu jej światła toczyło się całe wspólne życie sióstr i przygotowywały się przyszłe wielkie Boże dzieła...

     Kiedy zaczęło przybywać sióstr z "północnym" powołaniem, potrzeba było więcej miejsca. Rozpoczęto budowę klasztoru na obrzeżach ruchliwego miasta. Budowa była możliwa dzięki zbiorowej pomocy wielu osób. Ktoś przysłał skrzynię pełną narzędzi, z Polski przychodziły nawet pojedyncze złotówki... Z uwagi na wysokie koszty, wiele prac siostry musiały wykonywać same: karczowały las, nosiły cegły, kładły podłogi, malowały, piłowały, szpachlowały, wierciły. Dla nich był to widomy udział w "budowaniu" Królestwa Bożego na ziemi, dla otoczenia - powód do coraz żywszego zainteresowania tymi "dziwnymi kobietami" w brązowych habitach, biegającymi z taczkami po placu budowy...

     Od samego początku Boża łaska wspomagała ludzkie działania: wielu ludzi otwierało swoje serca na potrzeby sióstr, otrzymując w zamian prostą wdzięczność i modlitwę. Zaczęła się tworzyć jakaś niewidzialna więź między katolickimi mniszkami i ludźmi surowej Północy. Wiele osób było zaskoczonych - zupełnie innym od oczekiwanego - widokiem młodych sióstr, pełnych energii i promieniejących radością. Zdumiewała prostota ich życia, poświęconego Bogu i modlitwie.

     Poruszające są świadectwa przypadkowych ludzi: kierownika budowy, robotników, sąsiadów. Obecność sióstr była dla nich źródłem wewnętrznych pytań i refleksji. Miały miejsce liczne i piękne przemiany, wiele z nich pozostaje tajemnicą serc. Znamienne jest, że w dzień konsekracji kościoła klasztornego, grupa pracujących przy budowie protestanckich robotników ofiarowała siostrom w darze zakupiony przez siebie piękny i kosztowny obraz Matki Bożej, autorstwa znanej w Norwegii protestanckiej malarki.

     W klasztorze jest obecnie 13 Polek i 1 Norweżka. Swoim wysiłkiem, aby opanować język norweski, polskie karmelitanki zdobyły już serce i szacunek wielu Norwegów.

Siostry w Tromso pełnią swoją posługę, ciągle odkrywając hojność Bożych zamiarów. Ich codzienne życie wyznaczone karmelitańskim rytmem wspólnej modlitwy i indywidualnej kontemplacji wypełniają różne prace. Aby się utrzymać, siostry malują ikony, haftują ornaty i wykonują różne inne prace artystyczne. Służąc Kościołowi komponują muzykę liturgiczną i tłumaczą nieobecne w tamtejszej tradycji modlitwy i pieśni. Modlą się i pracują, jak wszystkie karmelitanki na świecie. Pod wieloma względami jednak Karmel w Tromso jest różny od wszystkich innych. Chcąc być widzialnym znakiem, siostry godzą się być bardziej widoczne. Duże okna w kościele i szerokie kraty symbolicznie dają wgląd w klasztorne korytarze i czasem można w nich dostrzec przemykające sylwetki.

     Wydaje się jednak, że specyfiką ich wyjątkowego powołania jest sama obecność. Ta obecność zastanawia i prowokuje, stając się początkiem zainteresowania kolejno klasztorem, modlitwą, wreszcie - Bogiem.

     Kościół klasztorny jest stale otwarty. Modlitwa i śpiewy przyciągają wiele osób, które przychodzą obserwować nabożeństwa i modlić się z siostrami. Dla wielu jest to pierwsze doświadczenie kontaktu z sacrum. Niektórzy przychodzą z ciekawości, przyciągnięci klimatem prostego kościelnego wnętrza i widokiem klęczących za kratami kobiet w białych i czarnych welonach. Wszystko to frapuje i zastanawia: Po co? Dlaczego? Jak? Takie młode...

     To zainteresowanie bywa początkiem drogi poszukiwania i odkrywania Boga. Często po nabożeństwie siostry są proszone o indywidualną rozmowę. Kraty klauzury nie stanowią wówczas bariery dla Bożego działania ani dla wzajemnego dzielenia.

     Każdy może przyjść do sióstr ze swoimi sprawami. Klasztor ma prawdziwych przyjaciół. Przychodzi młodzież, czasem całymi grupami, zadaje pytania. Przychodzą rodziny. Zdarzają się nawet protestanccy pastorzy, którzy proszą, by ich nauczyć karmelitańskiej modlitwy wewnętrznej. Ludzie dzwonią i piszą, prosząc o modlitwę w różnych sprawach, dzięki czemu siostry, pomimo zamknięcia, stają niejako pośrodku ich życia. Pewien pastor żalił się kiedyś siostrom: Nie pamiętam już, kiedy ktoś mnie prosił o modlitwę... Wstawiennictwo karmelitanek z Tromso rodzi piękne owoce, stając się znakiem jedności i obecności Boga pośród ludzi.

     Pewien pastor przyszedł prosić siostry o modlitwę w intencji poczęcia wyczekiwanego od 10 lat dziecka. Podejmowane próby leczenia były bezskuteczne - lekarze pozostawali bezradni. W końcu przełamał się i poprosił siostry o modlitwę (trzeba sobie wyobrazić, jakiej to wymagało pokory od protestanckiego duchownego!). Dla nich to już ostatnia szansa, a słyszał, że siostry modlą się "skutecznie". Siostry obiecały modlitwę z zastrzeżeniem, że i tak stanie się, jak Bóg zechce. Nie minął rok, jak pastor wraz z żoną i noworodkiem zajechał do klasztoru prosto ze szpitala. Od tej pory jest wiernym przyjacielem sióstr i... modli się na różańcu. A Pan błogosławi jego rodzinę kolejnymi "latoroślami".

Tyle o Tromso. To tylko jeden w wielu klasztorów w świecie, które dla świata pozostają niepojęte.

Kilka lat temu wydano pożyteczną książeczkę pod tytułem „Leksykon zakonów w Polsce”. Wydawnictwo o tyle ciekawe, że znaleźć w nim można wszystkie adresy zgromadzeń, opisy ich charyzmatów i działalności. Więcej nawet – książka jest z obrazkami. A na obrazku przy każdym zgromadzeniu – zdjęcie siostry w stosownym habicie. Ale tak naprawdę uderza co innego... Siostry ustawiały się do zdjęć, jedne zmęczone, inne zawstydzone, inne wyraźnie zniecierpliwione, jeszcze inne uśmiechnięte... Ale jeśli spotyka się na fotografii siostrę naprawdę radosną, z ciepłym światełkiem w oczach, można bez czytania zgadywać: to siostra kontemplacyjna. Sama nie wierzyłam w tę prawidłowość, i przeglądałam strona po stronie – ale nie było wątpliwości. Żadna z sióstr żyjących za klauzurą, nie miała w oczach smutku czy zmęczenia. To one właśnie były najbardziej radosne.

I tak dochodzimy do dziwnego i tajemniczego pojęcia „klauzura”. W słowniku wyrazów obcych przeczytamy: „od łacińskiego clausura, zamknięcie, część klasztoru zamknięta dla osób obcych, ostre przepisy klasztorne ograniczające kontakty z osobami obcymi”. I jest to część prawdy: część, bo nie do przyjęcia i nie do pojęcia bez miłości.

Klauzura w zasadzie istnieje w każdym zgromadzeniu zakonnym. To część domu, do którego nie mają wstępu osoby postronne. Jeśli tylko warunki na to pozwalają, siostry przyjmują gości w pokojach do tego przeznaczonych, a nie w swoich prywatnych, gdzie śpią i trzymają rzeczy osobiste. Nawet w najbardziej postępowych domach klasztornych staje w końcu stanąć przyjdzie przed drzwiami z tabliczką „klauzura”.

Ale w zakonach kontemplacyjnych klauzura sięga daleko poza sypialnie sióstr. Obejmuje refektarz, miejsca pracy, kaplicę, ogród, aż po mur, oddzielający je od świata. Cały dom jest za klauzurą, zamknięty przed oczami natrętów. Tzw. klauzura papieska nie pozwala opuszczać siostrom klasztoru poza bardzo szczególnymi przypadkami (np. pożar klasztoru). Siostry nie jeżdżą nawet na pogrzeb rodziców, a szczegółowe przepisy określają kiedy można za klauzurę wejść i kiedy wyjść, a nawet jakie powinno być ogrodzenie klasztoru i jakie zamki w drzwiach. Sprawami „świata” – zaopatrzeniem czy rachunkami zajmują się tzw. „siostry zewnętrzne”. Co nas zadziwia: siostry wcale nie garną się do tego zajęcia i często oddychają z ulgą, kiedy kolej przychodzi na zmianę funkcji.

W klasztorach objętych klauzurą papieską (klauzura ta obejmuje niektóre klasztory, wyłącznie żeńskie) o niektórych koniecznych wejściach i wyjściach decyduje przełożona, czyli matka ksieni. Do niej należy wydanie zgody na wyjazdy do lekarza, do szpitala. Ona decyduje o wyjściu siostry po odbiór dowodu osobistego (paszport i prawo jazdy też trzeba odbierać osobiście, ale te akurat dokumenty raczej nie bywają potrzebne klauzurowym zakonnicom). Przez nuncjusza apostolskiego papież udziela zezwolenia na wyjście siostrom podczas swojej wizyty apostolskiej w danym kraju, tak, by mogły wziąć udział w liturgii sprawowanej przez Ojca Świętego.

Za klauzurę wejść może ksiądz, jeśli odprawia liturgię lub udaje się z sakramentami do chorej siostry. Oczywiście w razie potrzeby wejść może również lekarz i sanitariusze. Zdarza się, że siostrom potrzebna jest pomoc w gospodarstwie – męska dłoń do wożenia taczek z gruzem, wtedy również ci ludzie mogą wejść na teren klauzury. Czasem taką zgodę otrzymują również naukowcy, historycy i konserwatorzy sztuki, pracownicy zakładający instalacje alarmowe itp.

Za klauzurę nigdy nie wchodzą rodziny sióstr. Do ewentualnych spotkań z nimi przeznaczone jest specjalne pomieszczenie, zwane rozmównicą. Pomieszczenie to składa się w dwóch części, przedzielonych kratą. Żeby uniknąć ponurych więziennych skojarzeń krata ta jest zwykle ładnie kuta i spokojnie można przez nią na siebie nie tylko patrzeć, ale też podać ręce na przywitanie.

Miejscem spotkania jest również kaplica: choć w niej oddzielenie sióstr od świeckich powinno być materialne i skuteczne, a nie tylko symboliczne. Dlatego właśnie kaplice te budowane są najczęściej w kształcie litery L – tak, żeby żyjący za klauzurą nie widzieli i nie byli oglądani przez świeckich. Ale i tu zdarzają się odstępstwa od tej reguły – na przykład w klasztorze benedyktynek w Żarnowcu, gdzie od sióstr oddziela nas tylko delikatna kratka i pnącymi się po niej kwiatami – ale siostry i tak pozostają za klauzurą, nie rzucając nawet okiem na tych po drugiej stronie kratki. Benedyktynki żarnowieckie nie są jednak objęte, jak na przykład klaryski, klauzurą papieską

Pamiętam, że któregoś razu siostra Małgorzata Borkowska, mniszka i pisarka z Żarnowca, prosiła mnie o przekazanie książki siostrom wizytkom w Warszawie. Poszłam ufna, że wiem, jak wygląda klauzura, znałam przecież Żarnowiec. Weszłam do ciemnego budynku, nikogo nie było... Otworzyło się wtedy maleńkie okienko na wysokości mojego wzroku – okienko wielkości pudełka zapałek. Przez to okienko właśnie, wybite w półmetrowej grubości murze, wykrzyczeć musiałam, z czym przychodzę, a niewidoczna postać po drugiej stronie wydała polecenie, żebym włożyła książkę do szafy obok. Otworzyłam szafę – w środku była obrotowa półka. Położyłam paczuszkę, niewidoczna siostra obróciła wnętrze szafy książka zniknęła... Brzmi to trochę jak mroczne opowieści rodem z Umberto Eco, ale ja sama nie wierzyłam, że jestem w stolicy europejskiego miasta roku Pańskiego 2006. Nie widziałam ani cienia żadnej siostry. I żadna z nich mnie nie widziała. Sprawa była załatwiona i wszyscy wróciliśmy do swojego życia. Jednakowo potrzebnego w stolicy europejskiego miasta roku Pańskiego 2005. Ja – na uczelnię, one – przed ołtarz.

Dla zwykłego śmiertelnika – po ludzku niepojęte. Zwykłemu śmiertelnikowi skóra cierpnie na myśl, że mógłby tam wejść i nigdy już nie wyjść. Że miałby pozostawać w jednym miejscu przez dłuższy czas. A jednak są ludzie, których Bóg tak właśnie kocha. A jednak są ludzie, którzy tylko tak mogą być szczęśliwi. Nie uciekając od świata – ale żyjąc już teraz wiecznością.

Zdarzają się mnisi, dla których ostatnim ważnym wydarzeniem w dziejach świata, jakie zdołali zauważyć, było zakończenie II wojny światowej. I możesz się uśmiechnąć teraz nad pozorną głupotą tych ludzi, ale pomyśl – czy przez ich niewiedzę świat stał się uboższy? Czy coś stracił...?

Jedna z sióstr benedyktynek tłumaczyła mi dokładnie drogę nad żarnowieckie jezioro. Że z klasztoru trzeba wyjść w prawo, za kilka metrów będzie biegła w lewo droga przez pole, trzeba nią iść, ona się zmieni w taki ładny wąwóz – aż dojdzie się do zabudowań, i między nimi trzeba zejść w prawo nad samo jezioro. Kiedy zapytałam, kiedy była tam ostatnio, odpowiedziała, że – nigdy. Czy świat stał się przez to gorszy...? Kiedy siostra składa ślub wieczyste w kontemplacyjnym zakonie wie, że w nim umrze, i wie, w którym miejscu zostanie pochowana. Dziwne...? Dla nich zupełnie naturalne.

Powie ktoś: uciekają od świata. Wybierają życie łatwiejsze, bezpieczne. Zamykają się za murami, nie muszą się o nic martwić, tylko sobie siedzą i się modlą.

Tymczasem klauzura to też życie codzienne. Może dla kogoś to będzie zaskoczeniem, ale żadnym siostrom czy braciom żyjącym życiem kontemplacyjnym skarpetki same się nie piorą, a chleb nie spada z nieba. Dlatego trzeba sobie dać spokój z romantycznymi wyobrażeniami i zobaczyć życie! Zwyczajną, ciężką, domową pracę, którą wykonuje każdy z nas. Często pracę kilku młodych i silnych kobiet, które pracują nie tylko dla siebie, ale i dla kilkunastu chorych staruszek. Co więc je radykalnie różni od nas...? Że czas, który my poświęcamy dla rodziny i dla przyjaciół, czas po pracy, czas na kino, na przyjemności, na spotkania, na czynną ewangelizację, na katechezę – one poświęcają na modlitwę. One w wolnej chwili nie odpoczywają – ale trwają przed Bogiem. I to trwanie jest ich podstawowym zadaniem i głównym obowiązkiem.

Kto wie – może rzeczywiście to właśnie tam rozgrywają się losy świata? Nam się wydaje, że tu walczymy – ale to oni tam, za klauzurą, trwają przed Bogiem z rękoma wzniesionymi na modlitwie jak Mojżesz, i dlatego jeszcze mamy siłę walczyć? Może to właśnie tam odbywa się targ o Sodomę i Gomorę – a nam się wydaje, że tacy tu sprawiedliwi jesteśmy?

To klasztory klauzurowe są sercem świata. Sercem wciąż bijącym, żywym, utrzymującym krwiobieg i życie. To one są znakiem sprzeciwu dla świata. Są dowodem na to, że nie „wszyscy” tak robią, nie „wszyscy” tak żyją, jak żyje i każe żyć świat. Że życie Ewangelią jest możliwe – niekoniecznie łatwe, ale że tak się da. Mimo wszystko. Radykalnie. Bez konformizmu, bez niedowiarstwa, bez godzenia się na ustępstwa i na tzw. „prawdy” połowiczne.

To tam zostawia się wszystko i biegnie na dzwonek – do kaplicy, na modlitwę. Tam czas wydaje się stać w miejscu, a przecież tętni doskonale wyczuwanym rytmem modlitwy i pracy. To tam jedynym rodzinnym albumem jest zbiór fotografii ze ślubów wieczystych, z matką ksienią, młodą dziewczyną w białej sukni, bo tak składano śluby przed Soborem...

Nie każdy jest stworzony do życia w klauzurze. Ale zanim powiesz jedno głupie czy złe słowo na jej temat – ugryź się w język i pomyśl, że być może żyjesz dlatego, że ktoś tam wymodlił dla ciebie kolejny tydzień na szansę nawrócenia? Ale zanim powiesz, że to nie dla ciebie – wsłuchaj się dobrze w głos Boga, bo być może on właśnie tak sobie ciebie wymarzył...? I może tylko za murem klasztoru będziesz szczęśliwy...? I może właśnie ty masz zrezygnować z życia – by żyć...?

 

 

 

 

 

 

 

© by Kamil Degórski. 2007